wtorek, 23 czerwca 2009

Zareiosaga: Kosa z Białych Wzgórz - SCENA 1

Kolejny spokojny dzień w regionie znanym jako Białe Góry. Wietrzyk ochładzał twarz Lerta trochę już zmęczonego tymi poszukiwaniami miejscowego bandyty - Aimego. Niby każdy wiedział gdzie jest jego kryjówka - w Brudnej Jamie (w której to chyba najczęściej chowali się tacy niedzielni złodziejaszkowie, którym nawet lepszego azylu się szukać niechciało), ale jak się okazało został grzecznie wyproszony przez grupkę goblinów wędrownych, podobnie jak nasz drogi chłopaczyna, który nie budził żadnych przyjaznych uczuć w tych jakże pokojowych istotach. Tak nawiasem mówiąc plemię ich było zabobonne, gdyż wódz wołał do swych poddanych "Łapciać łupior! Ja powieść go nad łóżko, odpędzimieć złowe duchoły!", na szczęście jednak Lertowi udało się umknąć garstce mężnych, goblińskich wojowników.
Na skraju lasu Veleehne nigdy nie było dużego ruchu. Zawsze uchodził za nawiedzony, lecz był to tylko wytwór wyobraźni stałych klientów w karczmie Burmnego. Mało kto więc lubił to miejsce i jeszcze mniej osób odważyłoby się przejść ścieżką pomiędzy wielkimi drzewami, których liście zagradzały drogę niemal wszystkim promieniom słonecznym. A więc czyżby nie było to idealne schronienie dla bandyty? Z pewnością, lecz nawet oni się bali... ale Lert znał Aimego bardzo dobrze, wiedział, że ten nie ulęknie się jakichś głupich plotek. Dlatego to chłopak skierował się tam od razu gdy gobliny zgubiły trop. Podróż przebiegła dość szybko i bezpiecznie.
Mimo tego, że młodzieniec nie wierzył tym wszystkim bajkom, to zdawało mu się, że coś go obserwuje. Potrząsł mocno głową i poluzował gruby pas, przeciągnięty wzłuż piersi, trzymający jego ulubioną broń, i natychmiast chwycił metalowy drzewiec ześlizgujący się po czarnym ubraniu. Spojrzał na długie, zakrzywione ostrze kończące się cienko na końcu. Były na nim wyryte runy, zdaje się jednak, że fałszywe, dla ozdoby. Tak, to była ulubiona broń młodego wojownika i wiernego sługi Zareii, zaginionej bogini młodzieży i czasu, a narzędzie zbrodni to zwane było także kosą.
W powietrzu dało się wyczuć zapach... zgnilizny? Dzieciak nie mógł się już powstrzymać przed ruszeniem w głąb lasu, który czasem był zwany Otchłanią. Podwinął długie rękawy swej czarnej szaty i zrobił mały krok w kierunku drzew. Następny. Jeszcze jeden. Potem już sam nie wiedział jak znalazł się dalej. Panowała tu okropna cisza, a w mroku mało co dało się zobaczyć.
Coś jakby zamruczało od lewej. Młodzieniec wykonał cięcie, a dopiero potem spojrzał co to było. Niczego nie dostrzegł, prócz ciemnych kontur drzew. Lert poczuł się niepewnie, cała odwaga opuściła go w oka mgnieniu. Przeleciał go dreszcz. Obrócił się, zamknął oczy i zaczął biec w kierunku z którego tutaj doszedł, od czasu do czasu przeżywać bliskie spotkania z pniami, ale one wcale, a wcale nie były przyjemne.
Usiadł na trawie dopiero spory kawałek od Otchłanii.
- Co to miało być? - kierował pytanie do swojej bogini.
Nagle jego umysł rozdarł okropny krzyk. Coś zaczęło śmierdzieć po jego lewicy. Kątem oka dostrzegł coś. Spojrzał na to. To był najdziwiniejszy i zarazem najochydniejszy widok w jego życiu. Obok leżało świeże ciało białowłosego mężczyzny, całkiem podobnego do Lerta, lecz wyższego, zapewne starszego o kilka lat. Krótko mówiąc był to nie kto inny niż Aime. Młody omal nie krzyknął, jednak przez to co zobaczył zapomniał w ogóle jak to zrobić. Wypuścił więc tylko powietrze.
-Ty... - wyszeptał cicho po dłuższej chwili - Skąd ty się tu wziąłeś?
Wyglądało na to, że ktoś załatwił Aimego za niego. Ale jak on się tu pojawił? Przecież nawet nie byłby w stanie dojść tak cicho! W głowie Lerta rozległ się śmiech. Rozejrzał się. Nikogo nie było.

Chłopak podniósł głowę i rozejrzał się. Oddech jego był nieregularny i głośny. Po zwłokach ani śladu.
- Sen - wyszeptał i wstał - to był tylko sen... sen...
Sam sobie to chciał w mówić, ale jakoś nie mógł w to uwierzyć. Coś tu było nie tak. Poszukał dłonią na szyi medalion przedstawiający klepsydrę. Zaraz, nie było go! Przecież jeszcze niedawno czuł jego ciężar. Przeklął i postanowił wrócić do lasu go poszukać. Spojrzał w jego kierunku. Dostrzegł na jego skraju delikatny zarys postaci. Przeszły go ciarki.
- Tego już za wiele - mruknął ostro.
Poderwał sie na nogi i pobiegł w kierunku miasta Fhenster, stolicy Białych Gór.
------------------------------

I tymi słowy odświeżam swojego bloga. Są wakacje, więc trzeba ruszyć głową! Nie zostanę prozaikiem tak po prostu, muszę się oddać krytyce! Więc rozpoczynam swoją sagę opowiadań o słudze Zareii, Lercie, powinienem ją kontynuować, albo przynajmniej dokończyć Kosę z Białych Wzgórz. Scena 2 już niebawem.

W tym dniu pragnę złożyć życzenia Vozowi i wszystkim ojcom, gdyż to jest dzisiaj wasz dzień. Żyjcie sobie spokojnie i nie obrażajcie Zareii, bo inaczej Leyrt przyjdzie i pokaże wam jej prawdziwe oblicze.